sobota, 6 czerwca 2015

Rozdział 4

-Zajmiesz się tym na dole. - jego słowa huczały mi w głowie, jakby ich moc stworzyło echo w mojej głowie. Tym na dole. Co to ma znaczyć? Błagam, tylko niech nie będzie to, ta rzecz o której myślę. Czy on ma prawo? Może wszystko.. pieprzone prawo. Jak mi każę to zrobić, nie będę miał żadnego wyboru, bo co ja niby mogę. Zacznę się opierać, to najpewniej zmusi mnie do tego.
-Czym na dole? - zapytałem, ze strachem. Wiem czym, ale chce być pewny, jest nikła szansa że po prostu źle go zrozumiałem.
-Na prawdę nie wiesz czym? - i znów ten jego uśmieszek, który powoli zaczyna doprowadzać mnie do mdłości. - pokręciłem głową, zaprzeczając. On tylko cmoknął z dezaprobatą. Przybliżył się do mnie jeszcze bardziej, chciałem zrobić krok do tyłu, ale uniemożliwił mi to łapiąc mnie za rękę. Wolną dłonią, delikatnie drapał mnie za uchem, co wywołało u mnie niechciany pomruk przyjemności. - Te moje cholerne słabości - Brian roześmiał się tylko z mojej reakcji na pieszczotę.
-Widzę że to lubisz kociaku - nic nie odpowiedziałem, spojrzałem tylko w te piękne zielone oczy, nadal budzą we mnie ten sam zachwyt, jak w chwili gdy ujrzałem je pierwszy raz. - Bawi mnie, ta twoja niewinność. Co do tego dołu...więc, piętro niżej jest kuchnia, zmyjesz naczynia po kolacji. Przekaże, służbie, że ty się tym zajmiesz. - Słysząc te słowa, nie mogłem powstrzymać uśmiechu. Moja wyobraźnia jest chora. Mój opiekun z pewnością nie jest gejem, żeby chciał abym coś z nim robił.
-Dobrze, przepraszam.
-Aż tak cieszy cię zmywanie naczyń? - podniósł do góry jedną brew.
-yyy, nie, nie. Ja po prostu, nie nic, nie wiem. - zacząłem się jąkać, nie powiem mu przecież 'ucieszyłem się że nie będę musiał ci obciągnąć'. - W odpowiedzi Brian posłał mi tylko dziwne spojrzenie i skierował się do wyjścia.

Uchylił drzwi, po czym odwrócił się jeszcze do mnie mówiąc - Masz tutaj zostać, ktoś przyniesie ci kolację, a później pokaże gdzie jest kuchnia. Nie zgub się. - i wyszedł.

**

Znowu zostałem sam, ale nie zamierzałem narzekać, po tym wszystkim chwila spokoju dobrze mi zrobi. Wyciągnąłem z kąta pokoju gitarę, rozsiadłem się na łóżku i zacząłem grać na początku pojedyncze akordy, które coraz bardziej zaczęły tworzyć całość, melodia owładnęła całym moim umysłem. Nawet nie wiem kiedy, zacząłem nucić słowo, które wylewały się ze mnie niczym lawina.

"When you feel you're alone
Cut off from this cruel world
Your instincts telling you to run
Listen to your heart
Those angel voices..." *

Z transu wyrwało mnie pukanie do drzwi. -Proszę! - Wychyliła się do mnie Tracy, uśmiechnąłem się do niej promieniście - Muzyka zawsze sprawia że mam świetny humor - Blondynka, trzymała tacę pełną jedzenia, na sam widok zaburczało mi w brzuchu. Cudowny zapach, rozchodził się po całym pokoju - ambrozja.

-Piękna piosenka. - stwierdziła, odstawiając tacę na stolik.
-Dziękuje. - w tym momencie, nie byłem już w stanie myśleć o czymś innym niż o tych pysznościach czekających aż je zjem. Tracy musiała to zauważyć, bo cicho zachichotała.
-Smacznego, za pój godziny przyjdę po ciebie i zaprowadzę do kuchni. Nie ładnie, tak podpaść Panu na samym początku. - wyczułem w jej głosie rozbawienie, ale i pewnego rodzaju troskę. Na prawdę polubiłem tą dziewczynę, mimo że prawie z nią nie rozmawiałem. Zwyczajnie jest to typ osoby, który od razu budzi sympatię.
-Pracuje tu ktoś jeszcze oprócz ciebie - zawahałem się - yhh, nie chce być wścibski, po prostu pytam z ciekawości.
-W porządku, możesz mnie pytać o co chcesz. Pracuje tu jeszcze kilkanaście osób, ale ja będę zajmować się tobą. Mam nadzieje że ci to odpowiada?
-Oczywiście! - powiedziałem chyba ze zbyt dużym entuzjazmem, i w dodatku z pełnymi ustami. - Jesteś bardzo miła, liczę że się zaprzyjaźnimy. - uśmiechnąłem się do niej.
-Też mam taką nadzieję. Muszę już iść, nie długo będę z powrotem.

W końcu mogłem się oddać całkowicie, pałaszowaniu kanapek z przeróżnymi dodatkami. Każdy kawałek chleba, mienił się innymi kolorami, czerwienie, zielenie, róże, żółcie. Tak wiele różnych warzyw, kiełbas, serów. I wszystko takie dobre. Szkoda że nie mam większego żołądka.

**
Tak, jak Tracy zapowiedziała pojawiła się u mnie po około 30 minutach. Znajdowaliśmy się już w wielkiej kuchni, w której wszytko było w czarno-białej kolorystyce. Podłoga oraz ściany wyłożone, zostały kafelkami na wzór szachownicy. Meble, sprzęty i wszystko, wszystko było w tych dwóch kolorach. Przyprawiło mnie to aż o zawrót głowy, nie wiem jak służba to wytrzymuje.

Gdy zobaczyłem stertę naczyń, czekających na mnie, aż złapałem się za głowę. W życiu jeszcze nie wiedziałem tyle brudnych talerzy, misek, sztućców. Z przeciągłym westchnięciem, wciągnąłem gumowe rękawiczki, chwyciłem gąbkę, płyn i zacząłem szorować. Talerz po talerzu, miska po misce. Spędziłem przy tej nie kończącej się robocie, już jakieś 1,5 godziny. Na szczęście zaczynałem dostrzegać, koniec, już ostatnie dwa widelce leżały na dnie zlewu. Po zakończonej pracy, otarłem czoło z potu - strasznie tutaj duszno.

-Chodź, zaprowadzę cię do pokoju - dopiero teraz zauważyłem że Tracy wróciła po mnie. Z szerokim uśmiechem na twarzy podeszła do mnie i strzepała pozostałości piany z moich włosów - Tak lepiej.
Po odprowadzeniu mnie, przekazała mi tylko że jutro rano mnie obudzi i poszła zająć się czymś innym. A ja poczułem wielką ochotę na kąpiel, więc pokierowałem się do łazienki. Nalałem pełno wody, po czym wlałem trochę płynu wiśniowego, który znalazłem. Usadowiłem się wygodnie, i pozwoliłem sobie na chwilę zapomnienia.

** 
Musiałem zasnąć, gdy otworzyłem oczy, woda była już chłodna. Skrzywiłem się z tego powodu, nie cierpię zimna. Podniosłem się, i zacząłem rozglądać się za ręcznikiem i w tym momencie zauważyłem że w progu stoi Brian, przygląda mi się z uśmiechem na twarzy. Po paru sekundach, gdy wyszedłem z szoku, szybko zasłoniłem rękami, to czego nikt nie powinien oglądać. Na mojej twarzy ukazał się czerwony rumieniec, czułem jak palą mnie policzki ze wstydu.


-Tego szukasz? - pomachał ręcznikiem. 


*Linkin Park - The messenger
_________


sobota, 30 maja 2015

Rozdział 3

Ze snu wyrwało mnie lekkie szturchnięcie w bok, otworzyłem leniwie oczy i spod przymkniętych jeszcze powiek zobaczyłem osobę, która mnie obudziła. Była to drobna dziewczyna, ubrana w fartuszek, włosy miała spięte w wysoki kucyk z pojedynczymi kosmykami opadającymi na czoło. Nieśmiało wpatrywała się we mnie swoimi brązowymi oczami, uśmiechnęła się delikatnie.
-Pan prosi, żebyś poszedł do niego. - zawahała się - Chodź, zaprowadzę cię.
Kiwnąłem tylko twierdząco głową, przeciągnąłem się i poszedłem za nią. Skierowaliśmy się na sam koniec korytarza - przez który idąc myślałem że nigdy się nie skończy - znaleźliśmy się koło, spiralnych schodów, na których szczycie były tylko jedne drzwi - domyśliłem się że prowadzą one do miejsca w którym przebywa Brian.

-To tutaj - powiedziała, i odwróciła się żeby odejść
-Zostawisz mnie tak? - wolałbym żeby weszła tam ze mną, wygląda na miłą, a mój opiekun jest jej kompletnym przeciwieństwem. Czułbym się w towarzystwie.. - właśnie, jak ona ma na imię?
-Przykro mi, ale musisz iść sam - uśmiechnąłem się do niej blado
-Powiedz mi chociaż jak masz na imię?
-Tracy - i odeszła. A ja jestem tu. Przed tymi drzwiami prowadzącymi do hm, do mojego końca? Do największego koszmaru w moim życiu?

Stałem tak dłuższą chwilę, przyglądając się tym ogromnym drzwiom, są chyba bordowe, albo czerwone, dopiero teraz zauważyłem jak tutaj jest ciemno. Złapałem za klamkę, chwilę się wahałem, ale nacisnąłem ją, zajrzałem przez szparę, moim oczom ukazał się dużej wielkości gabinet. Ściany obłożone ciemno brązową okładziną, na podłodze czarne kafelki, brak okien, na samym środku biurko, wszędzie pełno świeczek, na tylnej ścianie kominek z czerwonej cegły, a w jego stronę na fotelu odwrócony on. Mój Pan. Pan - to brzmi po prostu strasznie.

-Wzywałeś mnie? - miałem zamiar powiedzieć to pewnie, ale wyszedł z tego cichy, żałosny pisk.
-Podejdź - odwrócił się w moją stronę, z tym kpiącym uśmieszkiem na twarzy. Obserwował jak idę w jego stronę, ręką wskazał fotel znajdujący się przed biurkiem. Zająłem wskazane miejsce i popatrzyłem na niego wyczekującą.

-Mam nadzieję że nie masz o sobie zbyt wysokiego mniemania, bo dla mnie jesteś nikim. Każda pochwała za twoje umiejętności, wypowiedziana przez Radowa - prychnął - tego starego nieudacznika, były bez znaczenia. Rozumiesz? - mówiąc to wstał, ustał za mną, czułem na szyi jego oddech. Serce waliło mi jak oszalałe.
-Nie usłyszałem odpowiedzi. - syknął mi do ucha
-T-tak rozumiem - głos mi drżał, nigdy jeszcze nikogo tak się nie bałem, a przecież on mi jeszcze nic nie zrobił.
-Grzeczny chłopiec - zaśmiał się, ale mi nie było do śmiechu. Polizał mi ucho i lekko possał płatek - otworzyłem szeroko oczy, nie wiedziałem jak zareagować - Śliczny jesteś - wyszeptał
-C-co robisz ? - powoli wpadałem w panikę. Może to było jakiś nieznaczący gest.. Każdy tu tak robi?
-Ja? Nic. Idź już do swojego pokoju. Służba przyniesie ci kolacje. Masz się wyspać, jutro zaczynamy zabawę.
-Dobrze.. - spojrzałem na niego kątem oka, i wyszedłem.

Teraz muszę tylko wrócić do pokoju, ale które to były drzwi, sporo jest tutaj takich jak w moim pokoju. Zakląłem pod nosem, na pewno nie wrócę do niego i się nie zapytam, Tracy też nie widzę. Sprawdzę wszystkie beżowe drzwi po kolei, to chyba jedyne rozwiązanie.

Że też nie mogłem zapamiętać, tego jednego miejsca - gdzie się znajduję. Kurwa, kurwa, kurwa, kurwa. Pierwsze drzwi były zamknięte, za drugimi znalazłem niewielką biblioteczkę, z dwoma wysokimi regałami zapełnionymi całkowicie zakurzonymi książkami, widać że rzadko ktokolwiek tu zagląda. Za trzecimi składzik na miotły. Czwarte - sypialnia, pewnie dla gości, nie wygląda na zamieszkaną. Za następnymi kolejna sypialnia, w podobnym stylu do poprzedniej, wszystko w jednolitym granatowym kolorze - nudno. Szóste drzwi, ciemny pokój - nie wierzę w to co widzę - na środku stół, albo to jest łóżko, przyczepione są do niego liny u góry i na dole po dwie. Na ścianie, różne dziwne narzędzia, dojrzałem też pejczy, pasków, kajdanek. W rogu, dębowa szafa - ciekawe co skrywa. Na przeciwnej ścianie, coś w stylu krzyża - co to ma kurwa być. - Co raz bardziej przeraża mnie to miejsce, ten koleś.

 Poczułem nagłe pchnięcie, upadłem do tego pokoju. Szybkim szarpnięciem, zostałem obrócony na plecy. To Brian. A więc to koniec. Wściekłość w jego oczach, po prostu kipiała, usta zaciśnięte w wąską  linie, ściągnięte gniewnie brwi.

-Co tu robisz!? Czy ty nawet nie potrafisz, zrozumieć prostego polecenia!? Miałeś iść do S W O J E G O P O K O J U! - uderzył mnie w policzek - nie mogłem się za niego złapać, bo trzymał drugą ręką za moje nadgarstki.
-Przepraszam...zgubiłem się... nie wiedziałem gdzie jest mój pokój. Na prawdę nie chciałem! Przepraszam  - i zacząłem płakać, szloch wstrząsnął moim ciałem. Czułem że Brian mnie zabije, albo przynajmniej strasznie skrzywdzi.
-Zgubiłeś się tak? To ja ci zaraz pokażę, coś, dzięki czemu już nigdy nie zapomnisz tej cholernej drogi.
Wstał i pociągnął mnie za sobą, cały czas mocno trzymał mnie za rękę sprawiając mi ból, ale nie miałem zamiaru nic powiedzieć, za bardzo się bałem. Wiem, jestem żałosny.. demon który nie potrafi się postawić.

Znaleźliśmy się przed wejściem.

-Teraz zapamiętasz? - jego głos był udawanie delikatny, słychać było w nim irytację.
-Tak..
Znaleźliśmy się w środku, puścił już mnie. Oparł się o szafę i uśmiechnął się dziwnie.
-Podejdź - spełniłem od razu jego prośbę, nie mam zamiaru się juz narażać. - Bez kary sie nie obejdzie. - Jego uśmiech się poszerzył.

Spojrzałem na niego pytająco. Mam nadzieje że nie będzie bardzo bolało.. Nienawidzę bólu. Kolejna sprzeczność w mojej osobie. Nienawidzę bólu, ale chce być wojownikiem. Brawo ja.


-Zajmiesz się tym na dole. - odparł, a jego usta wykrzywiły się w kpiącym uśmieszku.

~~

poniedziałek, 25 maja 2015

Rozdział 2

Nie byłem w stanie się ruszyć, moje ciało było jak sparaliżowane, patrzyłem tylko w jego oczy. Takie piękne, idealne, cudowne.. Do normalności przywołał mnie szorstki głos Brian'a 'Czego się tak gapisz!?' Po jego słowach wybełkotałem przeprosiny, i gestem ręki zaprosiłem go do środka. Jednak nie chciał wejść, kazał mi się ładnie pożegnać i wyjść. W życiu nie spotkałem kogoś kto wyglądaj niemal że idealnie, a zachowuje się jak kompletny skurwiel.

W pośpiechu przytuliłem tatę i brata, pożegnałem sie z nimi i wyszedłem. Czekała na nas czarna limuzyna, jej błysk mógł oślepiać. Długa, luksusowa, z masą bajerów w środku. Usadowiłem się na przeciwko mojego opiekuna, który przez cały czas lustrował mnie tymi pięknymi oczami, teraz jednak wiedziałem że pod tym pięknem kryje się nienawiść. Przez większość drogi w ogóle się do siebie nie odzywaliśmy, dzięki czemu mogłem przyjrzeć mu się dokładniej. Lekko przydługie czarne włosy opadające na czoło, blada, wręcz biała cera, delikatnie zaróżowione usta, białe zęby z dwoma długimi ostrymi kłami, perfekcyjne mięśnie, które widać przez opinający się na nich t-shirt, wcześniej zauważyłem że jest ode mnie stanowczo wyższy, przynajmniej o głowę.

Oparłem głowę o okno i podziwiałem mijające krajobrazy, zielono-żółte pola, drzewa, góry, pasące się zwierzęta, im byliśmy dalej tym było coraz mniej zieleni, a więcej było gór, zimnych, ogromnych skał, które wywoływały u mnie smutek. Uwielbiam rośliny, zieleń, zapach trawy i kwiatów, twarde powierzchnie, w których nie było ani grama życia, nie były dla mnie.

Brian przysunął się bliżej mnie, piorunował mnie wzrokiem - chyba mnie nie polubił. Chociaż nic mu nie zrobiłem, do tej pory wymieniliśmy tylko kilka koniecznych słów i nic więcej - A on już mnie nie może znieść, to co będzie dalej.

-Musimy ustalić parę zasad - spojrzał tylko na mnie, nawet nie dał mi odpowiedzieć, i ciągnął dalej - Po pierwsze masz się do mnie zwracać 'Panie' - popatrzyłem na niego zszokowany. Co on sobie kurwa myśli, że kim jest, chyba śni, nie ma mowy. Brian roześmiał się - czyżby żartował - Ale słodko się denerwujesz, to nie był żart, masz się mnie bezwzględnie słuchać. Za każde nie posłuszeństwo, czeka cię surowa kara.

-Czy ty oszalałeś!? Nie ma mowy, nie będę się przed tobą poniżać - warknąłem na niego. Nie jestem żadną kukiełką, do wydawania rozkazów. N I E  M A  M O W Y - nie będę do niego mówić, panie, jak jakiś cholerny niewolnik. Poczułem nagłe, silne uderzenie w twarz, przekręciłem twarz i złapałem się za piekący policzek.

-Nie tym tonem, nie obchodzi mnie co mylisz, będziesz robić to co ci każe i ani słowa więcej! - rozłościłem go, taki miałem zamiar, nie żałuje - Zamieszkasz u mnie w domu, bez mojego pozwolenia nie wychodzisz z pokoju. Pobudkę masz o 6 rano, o 6.10 zaczynasz trening od biegania. 7.30 śniadanie, po którym masz czas do 8.30 wtedy poćwiczysz z magią. - zrobił pauzę, zastanawiał się nad czym - właściwie po co ci to wszystko mówię, w pokoju znajdziesz rozkład dnia. Do którego musisz się dostosować. Nie będzie mnie nic obchodzić, że cię coś boli, że jesteś chory. Mam to gdzieś, masz się zawsze stawiać na treningach. Co do posiłków, nie musisz jeść, zależy mi tylko na tym żebyś stawiał się wtedy kiedy musisz i dawał sobie radę, z resztą czasu mozesz robić co chcesz.
Nic więcej juz nie powiedział, siedzieliśmy w ciszy. Miałem mętlik w głowie, jak ja sobie poradzę. Jak ja w ogóle przeżyję ten rok. Ten człowiek jest chory. Nie chce. Nie chce. Nie chce, tak żyć. Ja pierdolę. Tak się cieszyłem na myśl o tym wszystkim, teraz się boję jak jeszcze nigdy wcześniej. Jutro zacznie się prawdziwe piekło, od jutra zacznę te powalone treningi z N I M. Z pięknym tyranem. Mam tylko nadzieję że mnie nie skrzywdzi. Właściwie... czego ja się tak boję, nie jestem byle kim, wewnątrz jestem demonem, bez problemu mogę obudzić to obliczę, chociaż... Brian i tak z pewnością jest silniejszy. Mam przechlapane.

Z rozmyślań wyrwało mnie nagłe, szarpnięcie, zatrzymaliśmy się. Przez okno widziałem tylko okrążające nas skały, i jakiś dziwny niebiesko-fioletowy dym. Pierwszy raz widzę coś takiego na oczy.

-Gdzie jesteśmy? - Brian zerknął tylko na mnie, uniósł brew do góry i czekał.  - ja pierdolę - Gdzie jesteśmy... Pa-panie..? - wyjąkałem, i poczułem do siebie obrzydzenie, jak mogłem to powiedzieć.
-Tak lepiej, to jest teleporter, przeniesie nas do Vaselldoru.

Po chwili otoczyło nas białe światło, które zniknęło po kilku sekundach. Po czym znaleźliśmy się w miejscu, które otaczała ta sama magiczna mgła co wcześniej, jednak tutaj było dużo ciemniej, straszniej. Mój opiekun warknął że mam wychodzić, więc to zrobiłem. Stałem przed ogromnym domem, albo lepiej będzie określić to pałacem. Wysoki na kilka pięter, zbudowany z czarnego marmuru, otacza go równie pokaźny ogród, z wieloma drzewami. Wokół budynku rosną krzaki róż, które pną się do połowy murów. Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie to że zamiast światła słonecznego, wszystko oświetlały latarnie.

-Niesamowite - wyszeptałem do siebie, niemal nie słyszalnie, ale on usłyszał

-Wiem - odpowiedział, a na jego twarzy pojawił się ten kpiący uśmieszek, który musiałem podziwiać przez całą drogę.

Brian pchnął mnie do przodu i ruszyliśmy w stronę wejścia. Drzwi otworzył, mężczyzna w czarnym eleganckim garniturze, jego ciemne włosy przeplatały się z siwymi pasmami. Na poważnej twarzy, można było bez problemu zobaczyć oznaki starzenia się. Czyżby to był człowiek? Nie dane było mi dłużej się nad tym zastanawiać, bo zostałem w dość agresywny sposób pociągnięty za rękaw. 

Kierowaliśmy się w stronę schodów, otaczał nas salon, z bordowymi ścianami, czarnym kominkiem, i ciemnymi meblami, kontrastem była drewniana podłoga, pokryta śnieżno białym, puszystym dywanem. Schody były kolejnymi czarnym marmurowym elementem wnętrza. U góry ciągnął się długi korytarz, ściany były tutaj pokryte granatową farbą, wisiało tutaj wiele obrazów, w większości były to portrety wampirów, z poważnymi dumnymi minami. Po paru chwilach, stanęliśmy przed dużymi beżowymi drzwiami.

-Tutaj jest twój pokój, zaraz ktoś przyniesie twoje rzeczy. Masz tutaj zostać dopóki, ktoś cię nie zawoła - skinąłem tylko głową i wszedłem do środka.

Znalazłem się w chyba jedynym jasnym pomieszczeniu, ściany mają bladoróżowy kolor, niby dziewczęcy, ale jakoś mi to nie przeszkadzało. Na środku umieszczone zostało łóżko, osłonięte białymi kotarami, pościel również w białym kolorze idealnie pasowała. Po prawej stronie znajdowała się szafa i komoda, obie zrobione z tego samego jasnego drzewa. Po lewej stronie pokoju, zauważyłem drzwi, chwyciłem za klamkę i powoli je uchyliłem - Moim oczom ukazała się łazienka, niby nie duża, ale doskonale urządzona. Mój wzrok przykuła wanna ze złotymi stópkami. Całe pomieszczenie jest w biało-złotej kolorystyce, która na prawdę mi sie spodobała.


Wróciłem do głównego pomieszczenia, rzuciłem się na niesamowicie miękkie łóżko, pachniało tak świeżo. Przymknąłem oczy i zasnąłem, ogrom wrażeń mnie wykończył.  

środa, 20 maja 2015

Rozdział 1

Ciepła lipcowa noc, czarne jak smoła niebo usiane jest milionem jasnych punkcików, delikatny wiatr rozwiewa mi włosy i pieści skórę. Leże na trawie, która teraz wygląda na bardzo ciemno zieloną, w rzeczywistości w świetle dziennym jej kolor jest dużo przyjemniejszy dla oczu. Cała łąka obsiana jest makami, uwielbiam podziwiać te kwiaty, są piękne, ale również bardzo delikatne, nie trwałe. Przypominają mi one ludzi, ich kruche życie. Nie wiele potrzeba by ich zabić, dziś są jutro ich nie ma. Odkąd dowiedziałem się że jestem nieśmiertelny, a wszyscy z którymi przebywam, kiedyś znikną, zacząłem się bać. Przerażało mnie to, że w każdej chwili mogę stać się samotny, ten strach nasilił się jeszcze bardziej po śmierci mojej mamy. Od tamtego dnia, staram się nie przywiązywać do żadnego człowieka, oczywiście, nie jest to do końca możliwe, w końcu tata i brat, mimo wszystko nie są w stanie stać się dla mnie obojętnymi. Ta przemijalność życia, jest jednym z powodów, dla których chce przenieść się do podziemi, tam otoczą mnie istoty nieśmiertelne, takie jak ja. Może w końcu, uda mi się do kogoś zbliżyć..pokochać kogoś. Mam 18 lat, jeszcze nigdy się nie zakochałem, nie miałem przyjaciół, moje relacje z innymi były zawsze powierzchniowe, po za szkołą nie utrzymywałem z 'kolegami' kontaktu. Od zawsze tłumacze sobie że przyjaźń z człowiekiem nie ma sensu, w końcu będę cierpieć z powodu odejścia tych osób, stanę się samotny. Właściwie to już jestem samotny...

Z moich rozmyślań wy budziły mnie krople deszczu, które zaczęły stawać się co raz większe, coraz więcej się ich pojawiało, uderzały w moją twarz, ciało i rozpryskiwały się dookoła. Przyjemne uczucie ochłodzenia, w tak gorącym czasie. Kolejny dzień miał przynieść  wiele zmian, więc muszę się wyspać, pora wrócić do domu, po raz ostatni. Otrzepałem się z trawy i wszelkich pyłków, i zacząłem podążać w stronę domu. Zapach deszczu i kwiatów, stworzył wspaniałą mieszankę, którą rozkoszowałem się idąc polną dróżką. Mój dom stoi na samym jej końcu, potężny dwu-piętrowy budynek z czerwonej cegły, dach zrobiony z czarnych błyszczących dachówek, wielki ogród z masą drzew owocowych i wysokim klonem z tyłu. Owy klon od czasów gdy byłem mały, zawsze był taką moją oazą spokoju, moja kocie geny pozwalały mi bezproblemowo przemieszczać się po jego gałęziach. Do dziś uwielbiam się wdrapywać na niego z gitarą, dla zapomnienia, chwili spokoju.
Wbiegłem szybko po marmurowych schodach i wszedłem wprost do salonu, powitał mnie zapach świeżo zaparzonej kawy i gofrów z czekoladą, dopiero wtedy poczułem że jestem głodny, co mój brzuch przypomniał mi głośnym burczeniem. Pokierowałem się prosto do kuchni, w której zapachy się nasiliły. Tata, przywitał mnie szerokim uśmiechem - czego on właściwie się tak cieszy, nie ważne, dobrze że jest zadowolony, chyba że to tylko takie pozory.

-Jesteś głodny? - zapytał, jednak na odpowiedź nie czekał, nieważne jaka by była i tak wpakował mi na talerz kilka złocistych gofrów polanych czekoladą, do tego kubek gorącej kawy z mlekiem. Od razu wpakowałem sobie do ust, duży kawałek smakołyku i zamruczałem z zadowoleniem, co wywołało śmiech u mojego ojca.  W szybkim tempie spałaszowałem całą porcję, mój opiekun tylko mi się przyglądał, mimo uśmiechu na ustach dostrzegłem smutek w jego szmaragdowych oczach. Wstałem od stołu i mocno go przytuliłem, wyszeptałem mu do ucha, że zawsze będę jego synem i wrócę, będę dzwonić ,będę blisko, nie mógłbym porzucić rodziny. Podrapał mnie za uchem, wie że uwielbiam tą pieszczotę, spojrzał mi w oczy.

-Kocham cię - po wypowiedzeniu tych dwóch słów, z jego oczu popłynęły łzy.
-Ja ciebie też - wyszeptałem bardzo cicho, ale on na pewno słyszał, wtuliłem się w niego jeszcze mocniej. Siedzieliśmy tak złączeniu w uścisku przez dłuższy czas, może były to 2 min, a może godzina. Sam nie wiem, czas przestał się liczyć. Oderwaliśmy się od siebie, dopiero po usłyszeniu hukuz wywołanego uderzeniem drzwi. Wrócił Don. Mój brat pracuje w policji, chronią miasto przed ludźmi, którzy robią rzeczy złe. Codziennie martwię się o niego, że ktoś go skrzywdzi, nie spodoba się komuś. Don twierdzi że nic mu nie będzie, te zapewnienia mnie nie specjalnie uspokajają, jestem cholernym pesymistą i tyle.

-A wy co tu robicie? - spytał i zmarszczył brwi, lustrując nas z góry do dołu
-A nic, tatuś mi się rozkleił - odparłem, i szturchnąłem go łokciem w bok, na reakcje nie musiałem długo czekać, przewrócił mnie na ziemie i zaczął łaskotać. Wiłem się pod nim, nie mogąc złapać powietrza ze śmiechu. Tata tylko pokręcił głową z dezaprobatą i wyszedł. Chwilę później my też udaliśmy się do swoich pokoi, musiałem sie dobrze wyspać przed jutrzejszym dniem.

Przed snem, wziąłem prysznic, dokładnie umyłem się moim ukochanym wiśniowym żelem pod prysznic. Czysty i pachnący usiadłem na moim już dość starym, lekko skrzypiącym, ale nadal strasznie wygodnym łóżku. O okno uderzały cały czas krople deszczu, tworząc przyjemne dla uch dźwięki. Chwyciłem gitarę i zacząłem grać, całkowicie oddałem sie muzyce, otaczający mnie świat zniknął na te parę chwil. Z pod moich palców wydobywały się najróżniejsze dźwięki, symbolizujące mój aktualny stan emocjonalny. Wylanie tego co czuje w piosenkach, sprawia mi największą ulgę, muzyka najbardziej pokazuje to jaki jestem. Kończąc grać spakowałem z powrotem instrument w futerał, żebym tylko nie zapomniał jej jutro zabrać. Położyłem się na plecach, podziwiałem cały pokój, od fioletowych ścian po śnieżno biały sufit, mój wzrok podążał do każdego detalu mojej świątyni. Na przeciwko łóżka stała dębowa komoda, a zaraz obok niej szafa zrobiona z tego samego materiału, za mną znajdowała się ściana obklejona plakatami różnych muzyków rock'owych, po prawej stronie drzwi stoi biurko, na nim sterta papierów i książek - powinienem to posprzątać. Po kątach porozrzucane ubrania - a jak żeby inaczej, jestem strasznym bałaganiarzem, nie potrafię utrzymać czystości dłużej niż 5min. Nawet nie wiem kiedy, zapadłem w sen.

Jeszcze przez sen usłyszałem okropny dźwięk. Czy to koniec świata? Leniwie uchyliłem, powieki. To nie koniec świata, to tylko mój budzik. Jak można zmuszać mnie do tak wczesnego wstawania, jest dopiero 7 rano, za dwie godziny ma przyjechać po mnie mój nowy opiekun. Ciekawe jaki jest, liczę że to żaden stary dziadek, albo no nie wiem. Będę musiał przeżyć z nim pod jednym dachem cały rok, albo i więcej jeśli nie zdam końcowego testu. Mam nadzieje że będzie ok, wiem o nim tylko że nazywa się Brian Miles. Dobra, dobra, nie będę się teraz tym zadręczać, przyjedzie to się dowiem, będziemy mieli dużo czasu na zapoznanie się.

Po około 15 min, zwlokłem sie z łóżka i doczłapałem do łazienki, szybki prysznic, włosy jak zwykle ułożyłem tak aby zakrywały te cholerne uszy, ogon schowany pod t-shirt. Przyzwyczaiłem się już do ukrywania tego kim jestem, żyjąc wśród ludzi nie chciałem doświadczyć żadnych dziwnych spojrzeń, komentarzy, więc nauczyłem się ukrywać moje kocie 'dodatki'. Niby nie wstydzę się tego jaki jestem, ale jednak nie chce żeby gadali.. ludzie tacy są, lubią plotki, a ja nie cierpię być w centrum uwagi połowy miasta.

Zszedłem na dół, zjadłem śniadanie z Don'em i tatą, rozmawialiśmy o jakichś mało ważnych sprawach. Ojciec się znów postarał, zrobił naleśniki z syropem klonowych - przytyje przez niego. Przy drzwiach, jeszcze przed posiłkiem postawiłem walizkę - aż jedną - i gitarę, w tych dwóch pakunkach musiałem zmieścić całe 18 lat mojego życia.


Rozległo się pukanie do drzwi, czyli to już. Pora zacząć życie na własny rachunek. Ruszyłem szybko do drzwi, otworzyłem je, mój wzrok utkwił w pięknych zielonych oczach, prze które serce zaczęło mi szybciej bić. 

wtorek, 19 maja 2015

Prolog

Jest rok 5024, świat który wszyscy pamiętamy od dawna nie istnieje, populacja ludzka obecnie wynosi, nie więcej niż 1%. Dwa tysiące lat temu, świat uległ zagładzie, jądro ziemi w przeciągu tygodnia kilka set razy zwiększyło swoją temperaturę, przez co większość stworzeń zginęło.  Przeżyło kilkudziesięciu śmiałków, w większości byli to naukowcy, którzy znajdowali się w najzimniejszym miejscu ziemi  - Antarktydzie. Mimo że na tym kontynencie temperatury zazwyczaj sięgały nawet do -90'C, w tamtym czasie, przewyższała  50'C, co powodował ogromne powodzie, znajdujące się tam osoby ledwo uszły z życiem. Reszta planety w przeciągu kilku dni opustoszała, wszystko co było żywe, oraz większość przedmiotów po prostu topniało. Chaos, który ogarnął całą ziemie był nie do opisania, ludzie oraz zwierzęta, umierali w ogromnych katorgach. Śmierć była powolna i bardzo okrutna.
Do dziś nie udało się całkowicie odbudować cywilizacji, ludzie żyją na obszarze wielkością przypominającego dawną Rosję, wszyscy posługują się jednym językiem, który ma korzenie w angielskim, aczkolwiek teraz brzmi on całkiem inaczej, nie wiele słów pozostało takich samych. Na reszcie planety żyją dzikie zwierzęta, smoki oraz wiele magicznych stworzeń, które usilnie próbują  zniszczyć  Kseroz, krainę należącą do ludzi. Na szczęście, Kserozianom pomagają stworzenia silniejsze, wyszkolone, posiadające ogromną moc magiczną, zamieszkują oni podziemia znajdujące się pod ludzką krainą. Demony, wilkołaki, wampiry to tylko nie wielka część ras zamieszkujących Vasseldor, żyją pod powierzchnią ziemi, nie potrzebują światła, a wręcz niektóre z nich go nie znoszą.
Jedną z tych istot, jest Charlie jest to 17-letni chłopak. Idealne ciało, z lekko zaznaczonymi mięśniami, jasna cera, blond włosy i duże niebieskie oczy, o tak mocno wyrazistej barwie, że nikt nie jest w stanie przejść obok nich obojętnie, hipnotyzują. Pod gęstą czupryną ukrywają się dwa kocie uszka, a z tyłu w dolnej części pleców odstaje piękny, długi puszysty ogonek. Charlie jest krzyżówką kotołaka i demona ognia, jego słodki, delikatny wygląd jest bardzo mylny, gdy chłopak się zdenerwuje jego mroczna strona daje o sobie znać, oczy nabierają czarnego, przerażającego koloru, a siła, którą posiada jest nie do opisania. To słodkie stworzenie, potrafi zabić, bez mrugnięcia okiem, żadnych wyrzutów sumienia, współczucia, jest bezwzględny w swoich czynach. Na co dzień  jednak jest bardzo łagodny, troszczy się o swoich bliskich i nie pozwoliłby ich skrzywdzić.
Został wychowany przez ludzi, biologiczni rodzice go porzucili, w lesie na granicy Kserozu, z częścią świata nie znaną dla tamtejszej cywilizacji. Ludzie nie mieli prawa tam wchodzić, groziło to śmiercią. Chłopca odnalazł mężczyzna o imieniu Serwi, zabrał go do swojego domu chociaż wiedział że nie ma prawa trzymać magicznej istoty.  Żona znalazcy, Kate zajęła się zmarzniętym i głodnym kotołakiem, w końcu ktoś zatroszczył się o roczne maleństwo.  Rodzina miała znajomości, wśród rodziny królewskiej Vaseseldoru, dostali zgodę na wychowanie dziecka, o którym nie było wiadomo nic, dostał imię Charles, a nazwisko po małżeństwie Bennington. Wtedy 10 letni, syn Serwiego i Kate, Don równie mocno jak jego rodzice pokochał i zaakceptował nowego członka rodziny.
Mijały lata, Charlie mając 12 lat zaczął coraz mocniej odczuwać moc płynącą z jego demonicznej części, były momenty w których nie był on w stanie nad nią panować. Ujarzmiać ją pomagał mu Radow, 100-letni demon, który starał się wszystkiego nauczyć Benningtona. W chłopcu było widać potencjał, na przyszłego wojownika, dlatego nie uczył się tylko panowania nad czarami, ale również walki.
Gdy pół demon miał 14 lat, miał sen w którym walczył z nie wyobrażalnie silnymi bestiami, to złudzenie obudziło w nim moc, której jeszcze nie kontrolował całkowicie, wokół ciała blondyna zaczęły tworzyć się płomienie, on był odporny na ogień, ale jego matka, z którą był sam w domu, nie posiadała takiej odporności. Pożar szybko się rozprzestrzeniał, Charlie nie odczuwał zmiany temperatury, dlatego spał dalej. Kate udusiła się, zmarła we śnie, jedynym plusem tej sytuacji było to że kobieta nie cierpiała, zasypiając wieczorem nigdy się już nie obudziła.
Chłopiec nie mógł wybaczyć sobie tego, wiedział że to jego wina, chociaż wszyscy mu już wybaczyli. Don na początku, pałał do niego nienawiścią, stracił przez kotołaka matkę, jednak w końcu ustąpił, zaakceptował to co się stało. Trójka mężczyzn zamieszkała w nowym domu, z dala od bolesnych wspomnień. Starali sie żyć w miarę normalnie, szczęśliwie.

Za tydzień Charlie, kończy 18-lat, w tym wieku staje się dorosły, przestaje się starzeć i na wieczność pozostanie taki jakim jest teraz. Magiczne stworzenia są nieśmiertelne, ich życie mogą jedynie zakończyć silne rany wywołane magią lub samobójstwo. Ten wiek zmusza chłopca również do opuszczenia rodzinnego domu i zamieszkania w podziemiach, stanie się jednym z wojowników, gotowych do poświęcania życia za ojczyznę. Ojca i brata będzie widywać bardzo rzadko, większość żołnierzy urodziło się i wychowało w Vasseldorze, dlatego nie mają prawa bez zgody, wychodzić na zewnątrz. Blondyn z jednej strony chce pomagać swojej krainie, ale z drugiej boi się rozłąki z tak bliskimi mu osobami, nie może wyobrazić sobie samodzielnego życia.


***
Od Autora

To będzie opowiadanie yaoi, aczkolwiek prze kilka pierwszych rozdziałów, powoli wprowadzę ogólny sens, i wtedy zaczną się jakieś 'scenki'. Mam nadzieje że ktoś to przeczyta, proszę o ocenę mojej pracy, słowa krytyki też się przydadzą. Komentarze bardzo motywują, więc jeśli to przeczytałeś napisz chociaż dwa słowa ;p. Nie jest to moja pierwsze opowiadanie, poprzednie szybko skończyłam pisać, źle się do niego zabrała, licze że z tym dłużej pociągnę. :)

~Aiko Chan