środa, 20 maja 2015

Rozdział 1

Ciepła lipcowa noc, czarne jak smoła niebo usiane jest milionem jasnych punkcików, delikatny wiatr rozwiewa mi włosy i pieści skórę. Leże na trawie, która teraz wygląda na bardzo ciemno zieloną, w rzeczywistości w świetle dziennym jej kolor jest dużo przyjemniejszy dla oczu. Cała łąka obsiana jest makami, uwielbiam podziwiać te kwiaty, są piękne, ale również bardzo delikatne, nie trwałe. Przypominają mi one ludzi, ich kruche życie. Nie wiele potrzeba by ich zabić, dziś są jutro ich nie ma. Odkąd dowiedziałem się że jestem nieśmiertelny, a wszyscy z którymi przebywam, kiedyś znikną, zacząłem się bać. Przerażało mnie to, że w każdej chwili mogę stać się samotny, ten strach nasilił się jeszcze bardziej po śmierci mojej mamy. Od tamtego dnia, staram się nie przywiązywać do żadnego człowieka, oczywiście, nie jest to do końca możliwe, w końcu tata i brat, mimo wszystko nie są w stanie stać się dla mnie obojętnymi. Ta przemijalność życia, jest jednym z powodów, dla których chce przenieść się do podziemi, tam otoczą mnie istoty nieśmiertelne, takie jak ja. Może w końcu, uda mi się do kogoś zbliżyć..pokochać kogoś. Mam 18 lat, jeszcze nigdy się nie zakochałem, nie miałem przyjaciół, moje relacje z innymi były zawsze powierzchniowe, po za szkołą nie utrzymywałem z 'kolegami' kontaktu. Od zawsze tłumacze sobie że przyjaźń z człowiekiem nie ma sensu, w końcu będę cierpieć z powodu odejścia tych osób, stanę się samotny. Właściwie to już jestem samotny...

Z moich rozmyślań wy budziły mnie krople deszczu, które zaczęły stawać się co raz większe, coraz więcej się ich pojawiało, uderzały w moją twarz, ciało i rozpryskiwały się dookoła. Przyjemne uczucie ochłodzenia, w tak gorącym czasie. Kolejny dzień miał przynieść  wiele zmian, więc muszę się wyspać, pora wrócić do domu, po raz ostatni. Otrzepałem się z trawy i wszelkich pyłków, i zacząłem podążać w stronę domu. Zapach deszczu i kwiatów, stworzył wspaniałą mieszankę, którą rozkoszowałem się idąc polną dróżką. Mój dom stoi na samym jej końcu, potężny dwu-piętrowy budynek z czerwonej cegły, dach zrobiony z czarnych błyszczących dachówek, wielki ogród z masą drzew owocowych i wysokim klonem z tyłu. Owy klon od czasów gdy byłem mały, zawsze był taką moją oazą spokoju, moja kocie geny pozwalały mi bezproblemowo przemieszczać się po jego gałęziach. Do dziś uwielbiam się wdrapywać na niego z gitarą, dla zapomnienia, chwili spokoju.
Wbiegłem szybko po marmurowych schodach i wszedłem wprost do salonu, powitał mnie zapach świeżo zaparzonej kawy i gofrów z czekoladą, dopiero wtedy poczułem że jestem głodny, co mój brzuch przypomniał mi głośnym burczeniem. Pokierowałem się prosto do kuchni, w której zapachy się nasiliły. Tata, przywitał mnie szerokim uśmiechem - czego on właściwie się tak cieszy, nie ważne, dobrze że jest zadowolony, chyba że to tylko takie pozory.

-Jesteś głodny? - zapytał, jednak na odpowiedź nie czekał, nieważne jaka by była i tak wpakował mi na talerz kilka złocistych gofrów polanych czekoladą, do tego kubek gorącej kawy z mlekiem. Od razu wpakowałem sobie do ust, duży kawałek smakołyku i zamruczałem z zadowoleniem, co wywołało śmiech u mojego ojca.  W szybkim tempie spałaszowałem całą porcję, mój opiekun tylko mi się przyglądał, mimo uśmiechu na ustach dostrzegłem smutek w jego szmaragdowych oczach. Wstałem od stołu i mocno go przytuliłem, wyszeptałem mu do ucha, że zawsze będę jego synem i wrócę, będę dzwonić ,będę blisko, nie mógłbym porzucić rodziny. Podrapał mnie za uchem, wie że uwielbiam tą pieszczotę, spojrzał mi w oczy.

-Kocham cię - po wypowiedzeniu tych dwóch słów, z jego oczu popłynęły łzy.
-Ja ciebie też - wyszeptałem bardzo cicho, ale on na pewno słyszał, wtuliłem się w niego jeszcze mocniej. Siedzieliśmy tak złączeniu w uścisku przez dłuższy czas, może były to 2 min, a może godzina. Sam nie wiem, czas przestał się liczyć. Oderwaliśmy się od siebie, dopiero po usłyszeniu hukuz wywołanego uderzeniem drzwi. Wrócił Don. Mój brat pracuje w policji, chronią miasto przed ludźmi, którzy robią rzeczy złe. Codziennie martwię się o niego, że ktoś go skrzywdzi, nie spodoba się komuś. Don twierdzi że nic mu nie będzie, te zapewnienia mnie nie specjalnie uspokajają, jestem cholernym pesymistą i tyle.

-A wy co tu robicie? - spytał i zmarszczył brwi, lustrując nas z góry do dołu
-A nic, tatuś mi się rozkleił - odparłem, i szturchnąłem go łokciem w bok, na reakcje nie musiałem długo czekać, przewrócił mnie na ziemie i zaczął łaskotać. Wiłem się pod nim, nie mogąc złapać powietrza ze śmiechu. Tata tylko pokręcił głową z dezaprobatą i wyszedł. Chwilę później my też udaliśmy się do swoich pokoi, musiałem sie dobrze wyspać przed jutrzejszym dniem.

Przed snem, wziąłem prysznic, dokładnie umyłem się moim ukochanym wiśniowym żelem pod prysznic. Czysty i pachnący usiadłem na moim już dość starym, lekko skrzypiącym, ale nadal strasznie wygodnym łóżku. O okno uderzały cały czas krople deszczu, tworząc przyjemne dla uch dźwięki. Chwyciłem gitarę i zacząłem grać, całkowicie oddałem sie muzyce, otaczający mnie świat zniknął na te parę chwil. Z pod moich palców wydobywały się najróżniejsze dźwięki, symbolizujące mój aktualny stan emocjonalny. Wylanie tego co czuje w piosenkach, sprawia mi największą ulgę, muzyka najbardziej pokazuje to jaki jestem. Kończąc grać spakowałem z powrotem instrument w futerał, żebym tylko nie zapomniał jej jutro zabrać. Położyłem się na plecach, podziwiałem cały pokój, od fioletowych ścian po śnieżno biały sufit, mój wzrok podążał do każdego detalu mojej świątyni. Na przeciwko łóżka stała dębowa komoda, a zaraz obok niej szafa zrobiona z tego samego materiału, za mną znajdowała się ściana obklejona plakatami różnych muzyków rock'owych, po prawej stronie drzwi stoi biurko, na nim sterta papierów i książek - powinienem to posprzątać. Po kątach porozrzucane ubrania - a jak żeby inaczej, jestem strasznym bałaganiarzem, nie potrafię utrzymać czystości dłużej niż 5min. Nawet nie wiem kiedy, zapadłem w sen.

Jeszcze przez sen usłyszałem okropny dźwięk. Czy to koniec świata? Leniwie uchyliłem, powieki. To nie koniec świata, to tylko mój budzik. Jak można zmuszać mnie do tak wczesnego wstawania, jest dopiero 7 rano, za dwie godziny ma przyjechać po mnie mój nowy opiekun. Ciekawe jaki jest, liczę że to żaden stary dziadek, albo no nie wiem. Będę musiał przeżyć z nim pod jednym dachem cały rok, albo i więcej jeśli nie zdam końcowego testu. Mam nadzieje że będzie ok, wiem o nim tylko że nazywa się Brian Miles. Dobra, dobra, nie będę się teraz tym zadręczać, przyjedzie to się dowiem, będziemy mieli dużo czasu na zapoznanie się.

Po około 15 min, zwlokłem sie z łóżka i doczłapałem do łazienki, szybki prysznic, włosy jak zwykle ułożyłem tak aby zakrywały te cholerne uszy, ogon schowany pod t-shirt. Przyzwyczaiłem się już do ukrywania tego kim jestem, żyjąc wśród ludzi nie chciałem doświadczyć żadnych dziwnych spojrzeń, komentarzy, więc nauczyłem się ukrywać moje kocie 'dodatki'. Niby nie wstydzę się tego jaki jestem, ale jednak nie chce żeby gadali.. ludzie tacy są, lubią plotki, a ja nie cierpię być w centrum uwagi połowy miasta.

Zszedłem na dół, zjadłem śniadanie z Don'em i tatą, rozmawialiśmy o jakichś mało ważnych sprawach. Ojciec się znów postarał, zrobił naleśniki z syropem klonowych - przytyje przez niego. Przy drzwiach, jeszcze przed posiłkiem postawiłem walizkę - aż jedną - i gitarę, w tych dwóch pakunkach musiałem zmieścić całe 18 lat mojego życia.


Rozległo się pukanie do drzwi, czyli to już. Pora zacząć życie na własny rachunek. Ruszyłem szybko do drzwi, otworzyłem je, mój wzrok utkwił w pięknych zielonych oczach, prze które serce zaczęło mi szybciej bić.