Ciepła lipcowa noc, czarne jak smoła niebo usiane jest
milionem jasnych punkcików, delikatny wiatr rozwiewa mi włosy i pieści skórę.
Leże na trawie, która teraz wygląda na bardzo ciemno zieloną, w rzeczywistości
w świetle dziennym jej kolor jest dużo przyjemniejszy dla oczu. Cała łąka
obsiana jest makami, uwielbiam podziwiać te kwiaty, są piękne, ale również
bardzo delikatne, nie trwałe. Przypominają mi one ludzi, ich kruche życie. Nie
wiele potrzeba by ich zabić, dziś są jutro ich nie ma. Odkąd dowiedziałem się
że jestem nieśmiertelny, a wszyscy z którymi przebywam, kiedyś znikną, zacząłem
się bać. Przerażało mnie to, że w każdej chwili mogę stać się samotny, ten
strach nasilił się jeszcze bardziej po śmierci mojej mamy. Od tamtego dnia,
staram się nie przywiązywać do żadnego człowieka, oczywiście, nie jest to do
końca możliwe, w końcu tata i brat, mimo wszystko nie są w stanie stać się dla
mnie obojętnymi. Ta przemijalność życia, jest jednym z powodów, dla których
chce przenieść się do podziemi, tam otoczą mnie istoty nieśmiertelne, takie jak
ja. Może w końcu, uda mi się do kogoś zbliżyć..pokochać kogoś. Mam 18 lat,
jeszcze nigdy się nie zakochałem, nie miałem przyjaciół, moje relacje z innymi
były zawsze powierzchniowe, po za szkołą nie utrzymywałem z 'kolegami'
kontaktu. Od zawsze tłumacze sobie że przyjaźń z człowiekiem nie ma sensu, w
końcu będę cierpieć z powodu odejścia tych osób, stanę się samotny. Właściwie
to już jestem samotny...
Z moich rozmyślań wy budziły mnie krople deszczu, które
zaczęły stawać się co raz większe, coraz więcej się ich pojawiało, uderzały w
moją twarz, ciało i rozpryskiwały się dookoła. Przyjemne uczucie ochłodzenia, w
tak gorącym czasie. Kolejny dzień miał przynieść wiele zmian, więc muszę się wyspać, pora
wrócić do domu, po raz ostatni. Otrzepałem się z trawy i wszelkich pyłków, i
zacząłem podążać w stronę domu. Zapach deszczu i kwiatów, stworzył wspaniałą
mieszankę, którą rozkoszowałem się idąc polną dróżką. Mój dom stoi na samym jej
końcu, potężny dwu-piętrowy budynek z czerwonej cegły, dach zrobiony z czarnych
błyszczących dachówek, wielki ogród z masą drzew owocowych i wysokim klonem z
tyłu. Owy klon od czasów gdy byłem mały, zawsze był taką moją oazą spokoju,
moja kocie geny pozwalały mi bezproblemowo przemieszczać się po jego gałęziach.
Do dziś uwielbiam się wdrapywać na niego z gitarą, dla zapomnienia, chwili
spokoju.
Wbiegłem szybko po marmurowych schodach i wszedłem wprost do
salonu, powitał mnie zapach świeżo zaparzonej kawy i gofrów z czekoladą,
dopiero wtedy poczułem że jestem głodny, co mój brzuch przypomniał mi głośnym
burczeniem. Pokierowałem się prosto do kuchni, w której zapachy się nasiliły. Tata,
przywitał mnie szerokim uśmiechem - czego on właściwie się tak cieszy, nie
ważne, dobrze że jest zadowolony, chyba że to tylko takie pozory.
-Jesteś głodny? - zapytał, jednak na odpowiedź nie czekał,
nieważne jaka by była i tak wpakował mi na talerz kilka złocistych gofrów
polanych czekoladą, do tego kubek gorącej kawy z mlekiem. Od razu wpakowałem
sobie do ust, duży kawałek smakołyku i zamruczałem z zadowoleniem, co wywołało
śmiech u mojego ojca. W szybkim tempie
spałaszowałem całą porcję, mój opiekun tylko mi się przyglądał, mimo uśmiechu
na ustach dostrzegłem smutek w jego szmaragdowych oczach. Wstałem od stołu i
mocno go przytuliłem, wyszeptałem mu do ucha, że zawsze będę jego synem i
wrócę, będę dzwonić ,będę blisko, nie mógłbym porzucić rodziny. Podrapał mnie
za uchem, wie że uwielbiam tą pieszczotę, spojrzał mi w oczy.
-Kocham cię - po wypowiedzeniu tych dwóch słów, z jego oczu
popłynęły łzy.
-Ja ciebie też - wyszeptałem bardzo cicho, ale on na pewno
słyszał, wtuliłem się w niego jeszcze mocniej. Siedzieliśmy tak złączeniu w
uścisku przez dłuższy czas, może były to 2 min, a może godzina. Sam nie wiem,
czas przestał się liczyć. Oderwaliśmy się od siebie, dopiero po usłyszeniu hukuz
wywołanego uderzeniem drzwi. Wrócił Don. Mój brat pracuje w policji, chronią
miasto przed ludźmi, którzy robią rzeczy złe. Codziennie martwię się o niego,
że ktoś go skrzywdzi, nie spodoba się komuś. Don twierdzi że nic mu nie będzie,
te zapewnienia mnie nie specjalnie uspokajają, jestem cholernym pesymistą i
tyle.
-A wy co tu robicie? - spytał i zmarszczył brwi, lustrując
nas z góry do dołu
-A nic, tatuś mi się rozkleił - odparłem, i szturchnąłem go
łokciem w bok, na reakcje nie musiałem długo czekać, przewrócił mnie na ziemie
i zaczął łaskotać. Wiłem się pod nim, nie mogąc złapać powietrza ze śmiechu.
Tata tylko pokręcił głową z dezaprobatą i wyszedł. Chwilę później my też
udaliśmy się do swoich pokoi, musiałem sie dobrze wyspać przed jutrzejszym
dniem.
Przed snem, wziąłem prysznic, dokładnie umyłem się moim
ukochanym wiśniowym żelem pod prysznic. Czysty i pachnący usiadłem na moim już
dość starym, lekko skrzypiącym, ale nadal strasznie wygodnym łóżku. O okno
uderzały cały czas krople deszczu, tworząc przyjemne dla uch dźwięki. Chwyciłem
gitarę i zacząłem grać, całkowicie oddałem sie muzyce, otaczający mnie świat
zniknął na te parę chwil. Z pod moich palców wydobywały się najróżniejsze
dźwięki, symbolizujące mój aktualny stan emocjonalny. Wylanie tego co czuje w
piosenkach, sprawia mi największą ulgę, muzyka najbardziej pokazuje to jaki
jestem. Kończąc grać spakowałem z powrotem instrument w futerał, żebym tylko
nie zapomniał jej jutro zabrać. Położyłem się na plecach, podziwiałem cały
pokój, od fioletowych ścian po śnieżno biały sufit, mój wzrok podążał do
każdego detalu mojej świątyni. Na przeciwko łóżka stała dębowa komoda, a zaraz
obok niej szafa zrobiona z tego samego materiału, za mną znajdowała się ściana
obklejona plakatami różnych muzyków rock'owych, po prawej stronie drzwi stoi
biurko, na nim sterta papierów i książek - powinienem to posprzątać. Po kątach
porozrzucane ubrania - a jak żeby inaczej, jestem strasznym bałaganiarzem, nie
potrafię utrzymać czystości dłużej niż 5min. Nawet nie wiem kiedy, zapadłem w
sen.
Jeszcze przez sen usłyszałem okropny dźwięk. Czy to koniec
świata? Leniwie uchyliłem, powieki. To nie koniec świata, to tylko mój budzik.
Jak można zmuszać mnie do tak wczesnego wstawania, jest dopiero 7 rano, za dwie
godziny ma przyjechać po mnie mój nowy opiekun. Ciekawe jaki jest, liczę że to
żaden stary dziadek, albo no nie wiem. Będę musiał przeżyć z nim pod jednym
dachem cały rok, albo i więcej jeśli nie zdam końcowego testu. Mam nadzieje że
będzie ok, wiem o nim tylko że nazywa się Brian Miles. Dobra, dobra, nie będę
się teraz tym zadręczać, przyjedzie to się dowiem, będziemy mieli dużo czasu na
zapoznanie się.
Po około 15 min, zwlokłem sie z łóżka i doczłapałem do
łazienki, szybki prysznic, włosy jak zwykle ułożyłem tak aby zakrywały te
cholerne uszy, ogon schowany pod t-shirt. Przyzwyczaiłem się już do ukrywania
tego kim jestem, żyjąc wśród ludzi nie chciałem doświadczyć żadnych dziwnych
spojrzeń, komentarzy, więc nauczyłem się ukrywać moje kocie 'dodatki'. Niby nie
wstydzę się tego jaki jestem, ale jednak nie chce żeby gadali.. ludzie tacy są,
lubią plotki, a ja nie cierpię być w centrum uwagi połowy miasta.
Zszedłem na dół, zjadłem śniadanie z Don'em i tatą,
rozmawialiśmy o jakichś mało ważnych sprawach. Ojciec się znów postarał, zrobił
naleśniki z syropem klonowych - przytyje przez niego. Przy drzwiach, jeszcze
przed posiłkiem postawiłem walizkę - aż jedną - i gitarę, w tych dwóch
pakunkach musiałem zmieścić całe 18 lat mojego życia.
Rozległo się pukanie do drzwi, czyli to już. Pora zacząć
życie na własny rachunek. Ruszyłem szybko do drzwi, otworzyłem je, mój wzrok
utkwił w pięknych zielonych oczach, prze które serce zaczęło mi szybciej bić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz