-Zajmiesz się tym na dole. - jego słowa huczały mi w głowie,
jakby ich moc stworzyło echo w mojej głowie. Tym na dole. Co to ma znaczyć?
Błagam, tylko niech nie będzie to, ta rzecz o której myślę. Czy on ma prawo?
Może wszystko.. pieprzone prawo. Jak mi każę to zrobić, nie będę miał żadnego
wyboru, bo co ja niby mogę. Zacznę się opierać, to najpewniej zmusi mnie do
tego.
-Czym na dole? - zapytałem, ze strachem. Wiem czym, ale chce
być pewny, jest nikła szansa że po prostu źle go zrozumiałem.
-Na prawdę nie wiesz czym? - i znów ten jego uśmieszek,
który powoli zaczyna doprowadzać mnie do mdłości. - pokręciłem głową,
zaprzeczając. On tylko cmoknął z dezaprobatą. Przybliżył się do mnie jeszcze
bardziej, chciałem zrobić krok do tyłu, ale uniemożliwił mi to łapiąc mnie za
rękę. Wolną dłonią, delikatnie drapał mnie za uchem, co wywołało u mnie
niechciany pomruk przyjemności. - Te moje cholerne słabości - Brian roześmiał
się tylko z mojej reakcji na pieszczotę.
-Widzę że to lubisz kociaku - nic nie odpowiedziałem,
spojrzałem tylko w te piękne zielone oczy, nadal budzą we mnie ten sam zachwyt,
jak w chwili gdy ujrzałem je pierwszy raz. - Bawi mnie, ta twoja niewinność. Co
do tego dołu...więc, piętro niżej jest kuchnia, zmyjesz naczynia po kolacji.
Przekaże, służbie, że ty się tym zajmiesz. - Słysząc te słowa, nie mogłem powstrzymać
uśmiechu. Moja wyobraźnia jest chora. Mój opiekun z pewnością nie jest gejem,
żeby chciał abym coś z nim robił.
-Dobrze, przepraszam.
-Aż tak cieszy cię zmywanie naczyń? - podniósł do góry jedną
brew.
-yyy, nie, nie. Ja po prostu, nie nic, nie wiem. - zacząłem
się jąkać, nie powiem mu przecież 'ucieszyłem się że nie będę musiał ci
obciągnąć'. - W odpowiedzi Brian posłał mi tylko dziwne spojrzenie i skierował
się do wyjścia.
Uchylił drzwi, po czym odwrócił się jeszcze do mnie mówiąc -
Masz tutaj zostać, ktoś przyniesie ci kolację, a później pokaże gdzie jest
kuchnia. Nie zgub się. - i wyszedł.
**
Znowu zostałem sam, ale nie zamierzałem narzekać, po tym
wszystkim chwila spokoju dobrze mi zrobi. Wyciągnąłem z kąta pokoju gitarę,
rozsiadłem się na łóżku i zacząłem grać na początku pojedyncze akordy, które
coraz bardziej zaczęły tworzyć całość, melodia owładnęła całym moim umysłem.
Nawet nie wiem kiedy, zacząłem nucić słowo, które wylewały się ze mnie niczym
lawina.
"When
you feel you're alone
Cut off
from this cruel world
Your
instincts telling you to run
Listen to
your heart
Those angel
voices..." *
Z transu wyrwało mnie pukanie do drzwi. -Proszę! - Wychyliła
się do mnie Tracy, uśmiechnąłem się do niej promieniście - Muzyka zawsze
sprawia że mam świetny humor - Blondynka, trzymała tacę pełną jedzenia, na sam
widok zaburczało mi w brzuchu. Cudowny zapach, rozchodził się po całym pokoju -
ambrozja.
-Piękna piosenka. - stwierdziła, odstawiając tacę na stolik.
-Dziękuje. - w tym momencie, nie byłem już w stanie myśleć o
czymś innym niż o tych pysznościach czekających aż je zjem. Tracy musiała to
zauważyć, bo cicho zachichotała.
-Smacznego, za pój godziny przyjdę po ciebie i zaprowadzę do
kuchni. Nie ładnie, tak podpaść Panu na samym początku. - wyczułem w jej głosie
rozbawienie, ale i pewnego rodzaju troskę. Na prawdę polubiłem tą dziewczynę,
mimo że prawie z nią nie rozmawiałem. Zwyczajnie jest to typ osoby, który od
razu budzi sympatię.
-Pracuje tu ktoś jeszcze oprócz ciebie - zawahałem się -
yhh, nie chce być wścibski, po prostu pytam z ciekawości.
-W porządku, możesz mnie pytać o co chcesz. Pracuje tu
jeszcze kilkanaście osób, ale ja będę zajmować się tobą. Mam nadzieje że ci to
odpowiada?
-Oczywiście! - powiedziałem chyba ze zbyt dużym entuzjazmem,
i w dodatku z pełnymi ustami. - Jesteś bardzo miła, liczę że się zaprzyjaźnimy.
- uśmiechnąłem się do niej.
-Też mam taką nadzieję. Muszę już iść, nie długo będę z
powrotem.
W końcu mogłem się oddać całkowicie, pałaszowaniu kanapek z
przeróżnymi dodatkami. Każdy kawałek chleba, mienił się innymi kolorami,
czerwienie, zielenie, róże, żółcie. Tak wiele różnych warzyw, kiełbas, serów. I
wszystko takie dobre. Szkoda że nie mam większego żołądka.
**
Tak, jak Tracy zapowiedziała pojawiła się u mnie po około 30
minutach. Znajdowaliśmy się już w wielkiej kuchni, w której wszytko było w
czarno-białej kolorystyce. Podłoga oraz ściany wyłożone, zostały kafelkami na
wzór szachownicy. Meble, sprzęty i wszystko, wszystko było w tych dwóch
kolorach. Przyprawiło mnie to aż o zawrót głowy, nie wiem jak służba to wytrzymuje.
Gdy zobaczyłem stertę naczyń, czekających na mnie, aż
złapałem się za głowę. W życiu jeszcze nie wiedziałem tyle brudnych talerzy,
misek, sztućców. Z przeciągłym westchnięciem, wciągnąłem gumowe rękawiczki,
chwyciłem gąbkę, płyn i zacząłem szorować. Talerz po talerzu, miska po misce.
Spędziłem przy tej nie kończącej się robocie, już jakieś 1,5 godziny. Na
szczęście zaczynałem dostrzegać, koniec, już ostatnie dwa widelce leżały na
dnie zlewu. Po zakończonej pracy, otarłem czoło z potu - strasznie tutaj
duszno.
-Chodź, zaprowadzę cię do pokoju - dopiero teraz zauważyłem
że Tracy wróciła po mnie. Z szerokim uśmiechem na twarzy podeszła do mnie i
strzepała pozostałości piany z moich włosów - Tak lepiej.
Po odprowadzeniu mnie, przekazała mi tylko że jutro rano
mnie obudzi i poszła zająć się czymś innym. A ja poczułem wielką ochotę na
kąpiel, więc pokierowałem się do łazienki. Nalałem pełno wody, po czym wlałem
trochę płynu wiśniowego, który znalazłem. Usadowiłem się wygodnie, i pozwoliłem
sobie na chwilę zapomnienia.
**
Musiałem zasnąć, gdy otworzyłem oczy, woda była już chłodna.
Skrzywiłem się z tego powodu, nie cierpię zimna. Podniosłem się, i zacząłem
rozglądać się za ręcznikiem i w tym momencie zauważyłem że w progu stoi Brian,
przygląda mi się z uśmiechem na twarzy. Po paru sekundach, gdy wyszedłem z
szoku, szybko zasłoniłem rękami, to czego nikt nie powinien oglądać. Na mojej
twarzy ukazał się czerwony rumieniec, czułem jak palą mnie policzki ze wstydu.
-Tego szukasz? - pomachał ręcznikiem.
*Linkin Park - The messenger
_________